Dorota Bodgda: Zacznijmy od początku, ukończył Pan Akademię Sztuk
Pięknych im. Eugeniusza Gepperta we Wrocławiu, Wydział Malarstwa i Rzeźby. Czy
są artyści lub wykładowcy, którzy mieli szczególny wpływ na rozwój Pana
zainteresowania sztuką? Czy i jacy artyści szczególnie Pana zainspirowali /
inspirują do dzisiaj?
Michał Osuch: Zaczynałem studia w pracowni Prof. Kucharskiego.
Poczciwy człowiek, ale skierowany zostałem do jego pracowni z automatu,
ponieważ pierwszy rok traktowany jest ogólnorozwojowo i świeży student nie ma
możliwości wyboru pracowni, jak i ma obowiązkowe pracownie malarstwa. Pracownia
malarstwa i rysunku prowadzona była natomiast przez Profesora Błażejewskiego,
ad. Waldemara Kuczmy i as. Pintala. Na drugim roku, podobnie jak inni, miałem
możliwość wyboru pracowni: rzeźby, malarstwa i rysunku. Wybrałem pracownię
rzeźby Prof. Leona Podsiadłego. To właśnie profesor Podsiadły wywarł na mnie
największy wpływ, dając mi swobodę decyzji, sposobu tworzenia. Bardzo mi to
odpowiadało, gdyż byłem studentem po zwykłym liceum, niezmanierowanym i źle
czułbym się, gdyby ktoś narzucał mi sposób myślenia (co zdarzało się w innych
pracowniach). Podskórnie, wpływ na mnie miała sztuka ludowa. Nie potrafię podać
konkretnych przykładów, czyja twórczość miała na mnie największy wpływ.
Znaczenie raczej miało to, że wychowałem się w małym miasteczku, wśród lasów,
wodnego rezerwatu przyrody. Mowa tu o Miliczu. Miasteczku 15-tysięcznym, 60 km.
od Wrocławia w kierunku Poznania. Jeżeliby sięgnąć we wcześniejsze lata, duży wpływ
na moje zainteresowania miał ojciec, który ma zdolności manualne. Dobrze
rysował, lepił ze mną różne postacie zwierząt i postaci kowbojów, żołnierzy.
Dopiero na egzaminach wstępnych po raz pierwszy wykonałem portret rzeźbiarski. Było to studium postaci. Moje umiejętności okazały się niewystarczające, podszedłem do tematu zbyt ludystycznie - jak mi ktoś później powiedział. Prace wyglądały jak na studenta wyższego roku - dużo było w nich interpretacji, a chodziło głównie o pokazanie rozumienia anatomicznego. Dostałem się na studia wieczorowe i po roku jeszcze raz zdałem egzaminy, dostając się na drugi rok studiów dziennych. Wtedy też słyszałem, od studentów, że wydawało im się, że jestem asystentem, który ma pokazać adeptom sposób, w jaki należy wykonać pracę. Połechtały mnie te słowa. Coś było w tym moim portretowaniu. Ludzie z różnych pracowni rzeźbiarskich przychodzili by zobaczyć moje portrety. Drugim Profesorem, który zainteresował mnie rzeźbą, a konkretniej małą formą rzeźbiarską i zauważył, że mam ku temu dryg był rzeźbiarz Jacek Dworski. Dopiero na studiach zainteresowałem się sztuką Giacomettiego czy Brancusiego, Interesowali mnie też Laszczka, Rodin... Teraz już chyba nie interesuję się sztuką. Współcześni, młodzi artyści zbytnio idą na skróty. Nie przekonuje mnie też to, co próbują powiedzieć za pomocą współczesnych środków wyrazu.
Dopiero na egzaminach wstępnych po raz pierwszy wykonałem portret rzeźbiarski. Było to studium postaci. Moje umiejętności okazały się niewystarczające, podszedłem do tematu zbyt ludystycznie - jak mi ktoś później powiedział. Prace wyglądały jak na studenta wyższego roku - dużo było w nich interpretacji, a chodziło głównie o pokazanie rozumienia anatomicznego. Dostałem się na studia wieczorowe i po roku jeszcze raz zdałem egzaminy, dostając się na drugi rok studiów dziennych. Wtedy też słyszałem, od studentów, że wydawało im się, że jestem asystentem, który ma pokazać adeptom sposób, w jaki należy wykonać pracę. Połechtały mnie te słowa. Coś było w tym moim portretowaniu. Ludzie z różnych pracowni rzeźbiarskich przychodzili by zobaczyć moje portrety. Drugim Profesorem, który zainteresował mnie rzeźbą, a konkretniej małą formą rzeźbiarską i zauważył, że mam ku temu dryg był rzeźbiarz Jacek Dworski. Dopiero na studiach zainteresowałem się sztuką Giacomettiego czy Brancusiego, Interesowali mnie też Laszczka, Rodin... Teraz już chyba nie interesuję się sztuką. Współcześni, młodzi artyści zbytnio idą na skróty. Nie przekonuje mnie też to, co próbują powiedzieć za pomocą współczesnych środków wyrazu.
DB: Jakie konkretnie zjawiska w rzeźbie ostatnich lat się Panu
nie podobają?
MO: Obecnie nie śledzę nowych
trendów, ale drażnią mnie instalacje. Ale głównie drażni mnie zbyt płytkie
podejście do tematu rozważań. Uderzyło mnie obserwowanie studentów świeżo
zaczynających uczyć się na akademii zachowujących się jakby pozjadali wszystkie
talenta. Weźmy na przykład taki twórca drukuje w wielkim formacie czarnobiałe zdjęcie
nagiej kobiety, wali farbą wielką plamę. Za bardzo nie wie dlaczego taki zabieg
wykonał, ale widział to u innego twórcy z większym warsztatem, ale sam bez
wcześniejszego przestudiowania aktu, wali tego kleksa gdziekolwiek i już to
daje mu to uważać siebie za artystę. Bardziej dla takiego jegomościa liczy się
legitymacja studencka, to jak wygląda, lubi się wyróżniać i bywać.
DB: Napisał Pan o sobie: Tworząc, sięgam często do ludzkiej
pierwotności. Pokazując ułomności człowieka, pokazuję światu ludzi takich,
jakimi są naprawdę- nadzy, bez szat i masek.
Rzeczywiście, to się od razu czuje,
kiedy widzi się Pana rzeźby. Chciałabym przejść do omówienia kilku serii rzeźb:
Głowy – niektóre z głów są bez twarzy
– jak intencja przyświeca Panu jeśli chodzi o te głowy bez twarzy? – czy brak
podmiotowości, która zaczyna być jedną z głównych ułomności naszych czasów? Czy
raczej należy w interpretacji iść w stronę takich ułomności jak choroba,
cierpienie, śmierć?
MO: Duży wpływ wywarła na mnie śmierć
mojego wujka, pierwszy pogrzeb. Dla, jeśli dobrze pamiętam, 13-latka było to
dużym przeżyciem. Wtedy bardzo dużo myślałem o śmierci, o najbliższych. Bałem
się, jakbym miał ich wszystkich stracić niebawem. Potem każda strata była dla
mnie trudna. Pierwsza miłość i jej koniec, i kolejne zawody miłosne. Podobno
byłem kochliwy. Dużo krótkich związków, a w każdej osobie szukałem tej
pierwszej, aż przeszło ;) Tak więc, niektóre głowy mówią o stracie, niektóre o
tęsknocie za tym jeszcze nieznanym... Niektóre są też przypadkiem, ponieważ
niektóre rzeźby w kamieniu rodzą się już w momencie, gdy spojrzę na materiał.
Potem wystarczy, że usunę to, co mi przeszkadza. Zostawiam/podkreślam oko, usta
by można w inny sposób spojrzeć na kamień, na który normalnie nie zwróciłoby
się uwagi.
DB: Usuwa Pan zbędne elementy i powstaje rzeźba, czyli
znaczenie ma tutaj też specyfika technologii, postępowania z drewnem lub
kamieniem? O ile dobrze rozumuję, w przypadku rzeźb z drutu jest odwrotnie:
trzeba dodawać, a nie odejmować i tworzyć rzeźbę od zera. Jak ta różnica w
podejściu wpływa na proces twórczy? Czy którąś z technik Pan preferuje?
MO: Jeżeli Pani spojrzy na przekrój
moich prac to nie da się chyba wyodrębnić jednej techniki, choć faktycznie
rzadziej rzeźbię w kamieniu czy drewnie. Uczyłem się rzeźbić czy też raczej
modelować pod techniki odlewnicze. Do każdej pracy jednak należy dobrać
materiał. Kamień zupełnie inaczej przemawia do odbiorcy niż brąz. Nie wszystko
tak jak w brązie da się uzyskać rzeźbiąc w kamieniu.
Czasem to materiał, jak w przypadku kamienia, podpowiada rozwiązanie. W przypadku druciaków na początku zawsze był pomysł później dopasowywałem materiał. Jeżeli chodzi o technikę to przy druciakach nie tylko plotę. Czasem bywa, że dochodzę do wniosku, że coś trzeba odjąć i wtedy praca jest podwójna. Nie ma jednego przepisu. Jeżeli przygotowuję model pod brąz w glinie czy plastelinie to dodaję i odejmuję. Jest ten komfort, że można retuszować na etapie tworzenia modelu. Przy rzeźbieniu w kamieniu czy drewnie każdy błąd kończy się klejeniem/uzupełnianiem innym materiałem imitującym.
Jeżeli chodzi o druciaki, w nich pokazuję głównie jakiś gest. Jeżeli ważny jest dla mnie detal twarzy muszę wybrać materiał, który da mi płynność powierzchni
Czasem to materiał, jak w przypadku kamienia, podpowiada rozwiązanie. W przypadku druciaków na początku zawsze był pomysł później dopasowywałem materiał. Jeżeli chodzi o technikę to przy druciakach nie tylko plotę. Czasem bywa, że dochodzę do wniosku, że coś trzeba odjąć i wtedy praca jest podwójna. Nie ma jednego przepisu. Jeżeli przygotowuję model pod brąz w glinie czy plastelinie to dodaję i odejmuję. Jest ten komfort, że można retuszować na etapie tworzenia modelu. Przy rzeźbieniu w kamieniu czy drewnie każdy błąd kończy się klejeniem/uzupełnianiem innym materiałem imitującym.
Jeżeli chodzi o druciaki, w nich pokazuję głównie jakiś gest. Jeżeli ważny jest dla mnie detal twarzy muszę wybrać materiał, który da mi płynność powierzchni
DB: Pana cykl Druciaki nieodparcie kojarzy mi się z
rzeźbą Alberto Giacomettiego Idący człowiek. Czy są to nawiązania
celowe? Dlaczego ta wysmukłą sylwetka człowieka stanowi tak silną
inspirację/metaforę dla Pana? Czy raczej to poszukiwania czysto formalne wynikające
ze specyfiki techniki ich wykonywania?
MO: Tak. Duży jest tu wpływ
Giacomettiego. Natomiast ja wykorzystuję do tworzenia tych prac drut
wiązałkowy. Ma to związek z przetransponowaniem linii do przestrzeni. Sama
wysmukła sylwetka postaci wiąże się ze świadomością budowy mojego ciała. Zawsze
byłem długi, chudy ;)
DB: Cykl Druciaki – Koniec człowieka – jak
rozumieć ten tytuł?
MO: Ta konkretna praca, którą obecnie
nazwałem "Zgięty" była wykonana na Biennale Sztuki w Piotrkowie
Trybunalskim. Tematem właśnie był "koniec człowieka". Zawarłem w
swojej rzeźbie obecną kondycję człowieka chylącego się ku moralnemu upadkowi,
natomiast zostawiam mu szansę do odbudowania swojego lepszego JA.
DB: Czy osobiście, niezależnie od tematu, który realizował Pan
na Biennale faktycznie uważa Pan, że współcześnie człowiek chyli się ku
upadkowi? Jeśli tak to dlaczego?
MO: Uważam, że dzisiejszy człowiek na
dużo więcej sobie pozwala niż kiedykolwiek indziej. Zbyt duża swoboda prowadzi
do tego, że człowiek zaczyna się gubić. Źle ukierunkowany zaczyna popełniać
błędy.
DB: Cykl Druciaki – Zawieszona – intrygująca
rzeźba – jak ją rozumieć? Z kolei Zawieszony ma w podtytule odpoczynek…..dlaczego?
MO: Zawieszona odnosi się do
kobiety, która wywarła na mnie bardzo negatywny wpływ. Tak więc odwiesiłem ją
by już mnie więcej nie dręczyła ;)
Zawieszony mówi o tym, że nie potrafię odpoczywać. Trzeba by mnie wiązać "w nogach i głowie" a i tak "nosiłoby mnie".
Zawieszony mówi o tym, że nie potrafię odpoczywać. Trzeba by mnie wiązać "w nogach i głowie" a i tak "nosiłoby mnie".
DB: Wygląda na to, że większość rzeźb jest mocno związana z
Pana życiem prywatnym, powstają w wyniku Pana emocji. Często, jako oswajanie
utraty kogoś czegoś ważnego. Pewnie dlatego właśnie robią takie wrażenie, ale
czy nigdy nie próbował Pan kalkulować na chłodno? W sensie kamień – technika-
efekt wyobrażony, zaplanowany z góry? Jakoś zdystansować się do własnej
twórczości?
MO: W tworzeniu zawsze chodzi o
emocje. Czy chodzi o głębsze uczucia, które chcemy pokazać we własnym języku poprzez
prace, czy chodzi o zlecenie, zawsze sięgamy do swojego wnętrza, wrażliwości.
Dorota Bodgda: Bardzo zaciekawiła mnie figura Popchristsross,
wykonana w technice stiuku i Bierzcie ze mnie wszyscy. Czy może Pan coś
na temat tych form opowiedzieć?
Michał Osuch: Jestem ateistą, ale sam
symbol - człowiek powieszony na krzyżu, sam wizerunek człowieka skazanego na
coś tak okrutnego jest niesamowity. Ma to też związek z wychowaniem w rodzinie
katolickiej. Mówię tu też o wielbieniu przedmiotów, o stosunku kościoła wobec
dóbr materialnych. Z całym szacunkiem dla wierzących, patrząc na tę złą stronę
kościoła jako instytucji, Jezus na krzyżu skojarzył mi się ze złotym cielcem, z
wysmarowanym oliwką, opalonym kiczowatym ciałem, mięśniakiem.
Bierzcie ze mnie wszyscy również jest o kościele jako instytucji, o nieźle wymyślonym biznesie.
Bierzcie ze mnie wszyscy również jest o kościele jako instytucji, o nieźle wymyślonym biznesie.
DB: Trochę zaskakujące, że patrzy Pan na to przez pryzmat tej złej
strony. Ma Pan rację, wystarczy tylko spojrzeć na bogato zdobione
krucyfiksy i wystrój wnętrz kościołów
i podejście sporej grupy ludzi chodzących do kościoła, żeby przywołać wizerunek złotego cielca. Paradoksalnie, w Pana rzeźbach można odczytać duże natężenie emocji mistycznej. Tak jakby, emocja w nich zawarta była nie do końca zgodna z tym, co Pan deklaruje….?
i podejście sporej grupy ludzi chodzących do kościoła, żeby przywołać wizerunek złotego cielca. Paradoksalnie, w Pana rzeźbach można odczytać duże natężenie emocji mistycznej. Tak jakby, emocja w nich zawarta była nie do końca zgodna z tym, co Pan deklaruje….?
MO: To, że bogato zdobione to jedno,
forma to drugie. Te dwa światy zawsze się ze sobą przeplatają. Nie da się dobra
oddzielić od zła. Tak jak i życia od śmierci.
DB: Widać w nich oczywiście cierpienie fizyczne człowieka, nie
Boga, ale nie całkiem rozumiem, skąd porównanie do opalonego mięśniaka?:)
MO: Czy widziała Pani kiedyś konkursy
kulturystyczne? Mocno opalone, lśniące ciała. Czasem widuje się na ulicy osoby
zbyt mocno opalone. Podobnie jest z masowo wytwarzanymi krucyfiksami. Słaba
praca, ale zagorzały katolik zarzuca swoje ściany takimi dewocjonaliami ściany
jak tynkiem.
DB: Sporo twórców oświadcza, że sztuka jest dla nich czymś w
rodzaju religii, że tworzenie jest modlitwą, kontemplacją. Czy z Panem jest
podobnie?
MO: Zgadzam się. To moment skupienia,
moment kiedy w zasadzie skupiamy się na jednym może to nie medytacja, bo
towarzyszą przy tworzeniu czasem niesłychane emocje o różnych biegunach. Na pewno
wszystkie inne troski pozostają gdzieś z boku.
DB: Jest wiele zagadnień, refleksji, które każdy twórca
pragnie w jakiś sposób zawrzeć w swoich pracach. W jaki sposób postrzega Pan
rolę rzeźby w ogóle we współczesnym świecie? A swoją rolę, jako twórcy w
otaczającej Pana rzeczywistości jak Pan postrzega?
MO: Już dawno dorosłem, opadły mi łuski z powiek. Zbyt
dobrze poznałem środowisko twórców i wszystkie brudy, jakie dostrzegłem w
ludziach zniechęciły mnie do zagłębiania się
w sztukę. Z natury nie lubię ludzi, choć Ci którzy na to zasługują, tych szanuję. Twórcy są bardzo zepsuci i nie ukrywam brzydzi mnie to i męczy. Obecnie jestem chyba rzemieślnikiem, choć miewam momenty przebłysku i gdzieś, komuś podoba się to, co myślę i w jaki sposób. I jeżeli jest nić porozumienia to jest dla mnie najważniejsze. Przez kilka lat uczyłem. Prowadziłem warsztaty, uczyłem też indywidualnie kilku zapaleńców. Zawsze cieszyło mnie to, że mogę przekazać komuś swoją wiedzę. Nie uważam siebie za mentora, ale miło jest patrzeć, że moje czyny mają wpływ na życie innych. Każdy rodzic chce dla swojego dziecka lepiej niż on sam miał w dzieciństwie. Zawsze patrzyłem na to z tej strony.
w sztukę. Z natury nie lubię ludzi, choć Ci którzy na to zasługują, tych szanuję. Twórcy są bardzo zepsuci i nie ukrywam brzydzi mnie to i męczy. Obecnie jestem chyba rzemieślnikiem, choć miewam momenty przebłysku i gdzieś, komuś podoba się to, co myślę i w jaki sposób. I jeżeli jest nić porozumienia to jest dla mnie najważniejsze. Przez kilka lat uczyłem. Prowadziłem warsztaty, uczyłem też indywidualnie kilku zapaleńców. Zawsze cieszyło mnie to, że mogę przekazać komuś swoją wiedzę. Nie uważam siebie za mentora, ale miło jest patrzeć, że moje czyny mają wpływ na życie innych. Każdy rodzic chce dla swojego dziecka lepiej niż on sam miał w dzieciństwie. Zawsze patrzyłem na to z tej strony.
DB: Mówi Pan o brudach w środowisku twórczym, że twórcy są
zepsuci – w jakim sensie? Czyż nie wstają o świcie, nie zaczynają pracy bądź to
w szkołach, na uczelniach, bądź na przysłowiowej kasie w sklepie, a potem po
nocach nie zaspokajają potrzeby bycia twórczym i nie realizują w pocie czoła
swoich dzieł?;) Znam kilku takich…
MO: Może użyłem złych słów. Ludzie są
różni. Nie mówię, że wszyscy są zepsuci. Wielu jest pracowitych, ale to nie
znaczy, że nie potrafią być zepsuci, że się nie rozleniwiają i że na pewnym
etapie zaczynają uważać, że pozjadali wszystkie rozumy. Czasem też dostanie się
na uczelnię wyższą w ich mniemaniu daje prawo sądzić, że już osiągnął szczyt,
że to dowód, że jest artychą, że jest lepszy. Patrzy z pogardą z góry i
wygrzewa w błyskach fleszy na wystawach swoich profesorów, czy starszych
kolegów.
DB: Poza ideami jest też aspekt bardziej przyziemny: zlecenia,
praca, pieniądze na życie. Zajmuje się Pan medalierstwem, wykonał Pan też
rzeźby Krasnali wrocławskich. Ma Pan sukcesy w tej dziedzinie - statuetka wg
Pana projektu. "Międzyrzeczanin Roku 2012" Międzyrzec Podlaski. Pytam
o to wszystkich młodych twórców – czy da się z tego żyć?
MO: Odpowiem krótko: ciężko jest. Mam
wrażenie, że coraz mniej ludzi stać na sztukę. Wielu chciałoby dużo za małe
pieniądze. Wielu też nie ma pojęcia o pracy, jaką wykonuje twórca. Rynek sztuki
w Polsce dopiero raczkuje. W tej chwili jestem przed przygotowaniami projektu
pomnika do swojego rodzinnego miasta. Mam już grubą skórę, szczególnie dla
takich inwestorów jak powiat czy gmina, bo ci obiecują najwięcej. Już kilka
moich większych projektów w Miliczu czeka na realizację i mam wrażenie, że się
nie doczeka.
DB: W takim razie trzymam kciuki za powodzenie projektów
zarówno tych artystycznych jak i komercyjnych. Czego jeszcze Panu życzyć?
MO: Dziękuję. Życzyłbym sobie zdrowia
i dobrego życia dla syna. Jeżeli się to spełni, to znaczy, że i ja na tym
skorzystam ;)